Race Around Austria 2016 – odc. 16 (ostatni) – Meta!!!

Bez kategorii, Race Around Austria 2016, Wyścigi
19 gru 2017 00:03

Po 13 minutach przerwy, w najgorszej dla mnie porze czyli późnym rankiem, wsiadam na rower, żeby zjechać w dół z 1400 m na 600 m i rozpędem jak najszybciej połknąć pierwsze z ostatnich 110 kilometrów. Zjazd kończy się nieopodal Bischofshofen, znanego z zupełnie innej dyscypliny. Wzdłuż drogi wije się rzeka Salzach, której nazwa przypomina, że po ponad stu godzinach jazdy i okrążeniu Austrii, znowu jesteśmy w okolicach Salzburga.

258

Foto: Jakub Putyło

Z tych 110 kilometrów zostało 90 i zaczyna się wielce nieprzyjemny odcinek. Jadę bardzo ruchliwą drogą. Jest niedziela. Austriacy pędzą, aby dojechać na miejsce swojej weekendowej sielanki. Czuję się jak osaczony przez metalowe bariery drogi, skały, przepaście i wtłoczony jak intruz między wyjące auta. Hałas pogłębia moje zamulenie. Staram się zachowywać spokój, a przede wszystkim pion, czyli nie dać się zdmuchnąć. Prędkość nie jest duża, bo trasa zaczyna się piąć lekko w górę. Mój team nie ma do mnie za bardzo dostępu, bo ruch drogowy szaleje, a poboczy albo skrzyżowań właściwie nie ma. Z tej samotności wyrywa mnie od czasu do czasu jakiś kolarz albo kolarka, którzy wyprzedzają z lekkością i łatwością. Ja czuję się, jakbym jechał w lepiku. Potęguje to coraz wyżej operujące słońce.

Jazda trwa ze 2 godziny, po czym auta zaczynają się stopniowo korkować. To samo dotyczy pacecar’a, więc zostawiam chłopaków z tyłu. Spotkamy się za jakiś czas. Wyprzedzanie w korku, lawirowanie między asfaltem, poboczem, chodnikiem… dodaje mi świeżości. Wreszcie wyrywam się z rytmu blachosmrodów i nadaję swoje tempo.

Nie pamiętam już czy to ja do Gosi, czy ona do mnie zadzwoniła. Zapamiętam tą rozmowę do końca życia. Moja najwierniejsza kibicka przypomniała mi, jak to było 3 lata wcześniej, kiedy w tych okolicach było już jasne, że wszystko na nic. Że nie ukończę RAA w limicie. Że nie będzie kwalifikacji do RAAM. Że na otarcie łez pozostanie ambiwalentna satysfakcja z przejechania 2200 kilometrów. Teraz sprawa wygląda dużo bardziej kolorowo. Dużo większa jest moja radość, radość Gosi, radość zespołu, kibiców… Co prawda miało być pudło, więc niedosyt jest, ale ja patrzę na jasną stronę, tak jak jasno robi się od upalnego już słońca.

Koło południa odnajdują mnie chłopaki. Stajemy na 3 minutki. Jest już lampa – 33 stopnie. Ubieram się w „galowy”, krótki strój i cisnę, jakbym dopiero zaczynał wyścig. Za mną 2110 km, przede mną jakieś 25 do mety.

263

Foto: Jakub Putyło

Krajobraz się wypłaszcza, dokoła zieleń, sielanka a na dodatek na horyzoncie jezioro Mondsee z zachęcającą taflą wody i dużą liczbą białych żagli. Jakże inne jest teraz moje położenie w porównaniu z relaksem wczasowiczów byczących się nad i na wodzie. Już niedługo nadejdzie mój odpoczynek! Widząc ten raj tym bardziej cisnę korby. Niesie mnie bliskość mety i radość z dobrze pojechanego wyścigu.

262

Foto: Jakub Putyło

Do mety 7, 5, 3, 2, 1 kilometr. Nagle, wiwatując, zatrzymuje mnie jakaś ekipa. Ok… to organizatorzy. Mają ze sobą taśmę mety, kręcą się jakieś skutery. Jeden ma doczepioną flagę Polski. Miła niespodzianka. Już wiem, co się święci. Jestem na mecie, ale to nie koniec.

14011803_10206903149672909_2113612461_n

Foto: Maciej Kozłowski

Pacecar zostaje a mnie każą jechać za skuterem. Czuję się jak w starym włoskim filmie. Skuter śmiesznie trąbi, flaga powiewa, a ja staram się trzymać za tym motorkiem. Jest znak miejscowości Sankt Georgen im Attergau. Dojeżdżamy do centrum. Ale, co to??? Przed nami jakiś festyn. Namioty, stragany, full luda! Skuter – zamiast to ominąć – pcha się w sam środek, ledwo się orientuję, gdzie mam jechać na rondach. Już jestem pod namiotem. Jedziemy dalej, wzdłuż szpaleru olbrzymiej imprezy. Leje się browar z kega, mijamy jakieś kiełbaski, sery i inne lokalne dobra. Ludzie szaleją. Klimat nie z tej ziemi. Wreszcie, wyjeżdżamy na powietrze a po drodze na rampę startową przyjmuję na klatę i plecy dwie butelki szampana wybryzgane przez moją ekipę. Osz kurde! Takiej końcówki się nie spodziewałem…

14001866_10206903149272899_1869435384_o

Foto: Ultrakolarz team

Jestem na scenie, dają mi ręcznik, żebym się wytarł z klejącego płynu. Spiker krzyczy przez megafon. Jak na zawodnika, który zajął 8. miejsce, to niezła oprawa 😉 Rower idzie nad głowę. Statuetka, uściski, wspólna fota, krótki wywiad. Na koniec pobytu na scenie miłe spotkanie i rozmowa z Pierre’m Bischoffem – zwycięzcą RAAM 2016 (pod nieobecność Strassera).

14139314_1160662547323254_893081465_o

Foto: Jacek Siudziński

Potem telefon do Gosi i jazda do hotelu, żeby doprowadzić się do porządku i uczcić wyścig.

13933123_10206903149472904_973306500_n

Foto: Maciej Kozłowski

Na metę wjechałem o 13:20. Po 114 godzinach 52 minutach i 32 sekundach ścigania. Do wymarzonego pudła zabrakło sporo, bo 23 godziny, ale do 4-go miejsca już „tylko” niecałe 11. Pojechałem na miarę swoich możliwości i co najmniej pół dnia lepiej niż mnie oceniali organizatorzy i rywale. Bardzo dobrze sprawił się zespół. Każdy problem, a było ich trochę, rozwiązywali w krótkim czasie. Moje kontuzje, awarie roweru to tylko czubek góry lodowej spraw, które musieli ogarnąć, a o większości z nich nawet nie mam pojęcia, bo nie wrzucali ich na mnie, pilnując żebym miał komfort w głowie.

265

Foto: ciężko powiedzieć, bo wszyscy są po drugiej stronie obiektywu

Dzięki chłopaki!

Jacek

Jarek

Kuba

Maciek

Michał

Piotrek

Zbyszek

Jak zwykle – na wysokości zadania!

PS: Fajna ta Austria, świetny ten wyścig. Dlatego w 2018 znowu będę tam walczył – przecież pudło wciąż na mnie czeka…