Po 65 godzinach wyścigu, w piątek koło południa przyszedł czas na piąte poważne wzniesienie. W sumie naliczyłem ich 10, więc za tą górką był – można rzec – półmetek.
Gerlos to nazwa gminy, ale dla kolarzy RAA, to także przełęcz, na którą wjeżdża się w towarzystwie szumu wodospadów – Krimmler Wasserfaelle. Te wodospady zwiedzaliśmy z Gosią 13 lat temu. Takie miłe wspomnienie dodawało mi dobrych myśli, więc także paliwa do wspinaczki.
Pierwsze 20km było stosunkowo łagodne, ale kolejne 10km na szczyt to już 700m w pionie, czyli średnio 7%. Raz za razem serpentyna nawracała a tablice przy agrafkach wskazywały ich numery a czasami nawet nazwy. Po drodze na szczyt pogadałem przez telefon z moim synem Karolem a potem z Gosią. Deszcz padał coraz mocniej. Nie zazdrościłem wyprzedzanemu sakwiarzowi, który tarabanił się na górę na objuczonym rowerze. Tym bardziej, że komputer pokazał tylko 6 st. C. Był to Francuz, jadący przez Austrię do Włoch, jeśli dobrze pamiętam. Piotrek lubi takie klimaty rowerowo-podróżnicze, więc nie opuścił okazji, żeby zagadać i sfotografować się z podróżnikiem.
Foto: Jacek Siudziński
Na szczycie zrobiliśmy 20 minut przerwy na przebranie tego co pod kurtką i dalej w drogę. Zarejestrowałem wysokość 1636m, czyli lekko powyżej poprzedniego najwyższego szczytu na trasie (ech… to moje zamiłowanie do cyferek 🙂
Pozostało zjechać. Mokro, więc trzeba było mocno uważać. Może to i dobrze, że padało, bo krowy się pochowały. Cztery lata temu mój team musiał je przeganiać z drogi.
Na dole temperatura wzrosła do 13 stopni, a przed nami ukazało się trochę płaskiego w kierunku Innsbrucka.
Foto: Jacek Siudziński