Race Around Austria 2016 – odc. 15 – Ostatnia sztajfa, czyli walka Syzyfa z Achillesem

Race Around Austria 2016, Wyścigi
16 gru 2017 23:02

Po wyjściu z kampera wiedziałem, że przede mną sztajfa, która przyczyniła się do mojego wyniku IOFCL (inofficial) w 2013, kiedy to na szczycie zorientowałem się, jak mało czasu zostało mi do zapisania literek OFFICIAL w tablicy wyników. Jesteśmy w okolicach Lofer. Wysokość 600 m npm. Właśnie budzi się dzień. Jest rano, to musi być zimno. Zimno mi głównie spod ubrania, bo zdecydowałem, że przed podjazdem nie ma sensu się przebierać. Będzie pod górę – będzie ciepło. Będzie pod górę – i tak zaraz będę mokry. Baj de łej – wcale nie było tak zimno. Jakieś 9 stopni, ale mokre ciuchy i wyczerpanie powodują, że percepcja ciepła i zimna jest bardzo daleka od tego, co odczuwałbym, gdybym właśnie solidnie wyspany wybrał się na spacer po okolicy.

Problem polega na tym, że o ile w mojej pamięci widnieje stromy podjazd, o tyle w rzeczywistości on wcale nie chce się zacząć. Jest cholernie płasko, może bardzo lekko pod górę, ale tak delikatnie… Za mało. Trzęsę się z zimna. Chce przycisnąć, żeby wygenerować ciepło, ale wtedy jadę szybciej i wiatr bardziej przenika przez tkanki mokrej kurtkę i spodni. Bluzgam do siebie z całych sił, przeklinam, żeby tylko zagłuszyć dyskomfort i drżenie ciała.

Po godzinie mam za sobą 20 kilometrów i tylko 100m w pionie. Miał być podjazd a jest nachylenie 0,5%. Teraz trochę się zaczyna, wreszcie jakiś opór. Kolejne 10km i 100m pionu robię w pół godziny. Jeszcze mało. Cierpienia ciąg dalszy. Kolejne 100m w górę to już 3,5%, czyli prawie jak Agrykola. Teraz lepiej. Dalej podobnie. Wreszcie!

254

Foto: Jakub Putyło

Koło 7-ej zaczyna się ściana. Do pokonania 2 kilometrów potrzebuję 18 minut. Szybciej bym przetruchtał. Nachylenie średnio 10%, ale bywa i 18%. Cały czas myślę o Achillesie. Każdy nowy obrót korbą może przynieść przeszywający ból i zsadzić mnie z roweru. Na takim podjeździe trudno wskoczyć z powrotem na maszynę. Ale nie to jest najgorszą myślą. Jest nią projekcja, że Achilles skończy się definitywnie i skończy się moja jazda.

Bywa, że na liczniku widzę 4km/h. Posuwam się tak wolno, że prawie tracę równowagę. Pomaga jazda zakosami. Mam to opanowane. Jechałem tak godzinami pod Hochtor, gdzie po przejechaniu 1300 kilometrów nadchodzi 35-kilometrowy podjazd z transferem z 900m na 2500m. Tutaj podjazd krótszy, ale więcej kilometrów w nogach a w głowie ograniczające przekonanie o jego trudności. Na zmianie Kuba, Maciek i Michał.

256

Foto: Jakub Putyło

W połowie podjazdu mamy małą korektę w dół i po chwili znowu do góry średnio 10% przez kilometr. Przepychanie kończę o 8:11 na 1370m npm w okolicach Hochkonig. Na szczycie, przy drodze do Stegmoosalm Jacek, Jarek i Zbyszek (czyli drużyna obsługująca kamper) robią show 🙂

22815277_1489086934477918_27220381363146974_n

Foto: Jarosław Siudziński

To były 3,5 godziny, które zapamiętam na całe życie. Najpierw walka z zimnem, potem ze ścianą. Dałem radę ja, dał radę Achilles. Tylko 45 kilometrów a tyle wrażeń.

Zobacz również