Po zaliczeniu Kuhtai kształtuje się plan, żeby tej nocy zrobić jeszcze jedną górę. Silvretta to masyw górski w parku narodowym na zachodniej granicy Austrii. Tam podobnie jak pod Grossglocknerem jest tzw. Hochalpenstrasse, czyli alpejska trasa turystyczna dla aut, motorów i oczywiście rowerów. Kulminacyjnym punktem zachodniej części RAA jest jezioro o tej samej nazwie położone na wysokości 2030 m npm.
Zaczynamy podjazd od 700m npm. Jest 11 stopni C. Mijamy Imst , gdzie 4 lata temu musiałem zrezygnować z powodu zapalenia oskrzeli. Bezskutecznie szukam oczami stacji benzynowej i pobocza, gdzie rozegrał się wtedy nasz „dramat”. Nic to. Teraz nie ma to żadnego znaczenia. Teraz jest „tu i teraz” i tylko to się liczy. Napieramy!
Na szosie ruch umiarkowany. Nic nie wskazuje na to, że to piątkowa noc. Jednak chłopaki w aucie poczuli zew i zaczynają karmić mnie disco polo. Hehe… Na topie „Ruda tańczy jak szalona” :))))
Mapa GPS i ślad wyścigu trochę nas myli i mamy wątpliwości na kilku skrzyżowaniach. Przede wszystkim dlatego, że zdarzają się w tej okolicy drogi biegnące obok siebie. W końcu po 25 km od postoju i na 900 m npm skręcamy nie tam, gdzie trzeba i gubimy ślad na kilka kilometrów, tracąc około pół godziny. Była to nasza największa wpadka nawigacyjna na tym wyścigu, co jak na taki dystans jest dobrym osiągnięciem. Widzieliśmy zawodników, którzy tracili całe godziny. Jednak w walce o „marginal gains” warto na nad tym popracować w kolejnych latach.
Wreszcie wjazd na Silvretta Hochalpenstarsee. Na początek parę długich tuneli z sygnalizacją świetlną dającą po oczach. Po lewej mijamy pacecar zawodniczki solo. Do końca podjazdu jeszcze sporo czasu i kilometrów. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że będę potrzebował pobudzenia, bo senność nadchodzi wielkimi krokami. Komunikuję to ekipie i już po paru minutach Michał, Kuba i Maciek robią piękny cyrk opowiadając kawały, puszczając kolejną porcję disco, biegając koło mnie… generalnie niezła głupawka nas dopada, jest wspaniale, ale najważniejsze, że przeganiamy klejące się oczy.
Wraz z wysokością temperatura spada aż do osiągnięcia 0 stopni. Mijane kurorty zostały zastąpione przez wiatr hulający w wysokiej trawie i krowy, które pewnie pobudziliśmy. Pośrodku tego bezludzia naraz wyłania się jakaś para robiąca zdjęcia. Czy to fotografowie RAA czy może jacyś badacze nocnego życia fauny w parku narodowym? Tego nie wiem do tej pory.
Podjazd staje się coraz bardziej stromy, co dobre o tyle, że nie chce się już w ogóle spać. Waty rosną. Ostatnie 10 km do szczytu to średnio 4% pod górę, a ostatnie 5 km – to 6%. Kończymy na 2000m npm pokonując 50 km w 5,5 h.
Pamiętam sprzed 3 lat, jakie piękne są tu górskie krajobrazy uwieńczone jeziorem na samej górze, ale teraz pozostaje mi je sobie tylko wyobrażać. Przynajmniej do rana…