Nasza wyprawa rusza w momencie, gdy pacecar wita w Tomaszowie Mazowieckim. Jest sobota 11 sierpnia. Do wyścigu 4 dni. Pacecar to jedno z aut towarzyszących kolarzowi. Osoby jadące na wyścigu w pacecar towarzyszą kolarzowi, podają mu napoje i jedzenie, nawigują i mają pod ręką jego ubrania i zapasowy rower. W Tomaszowie Jarek dozbraja pojazd m.in. w zasilanie 220V, nagłośnienie i dodatkowe reflektory a Mietek ładuje akcesoria kuchenne, spanie i jedzenie. W niedzielę pacecar rusza na Austrię a po drodze odbiera Roberta ze stołem do masażu i zapasowymi kołami.
12 sierpnia, niedziela wieczorem to start drugiego wozu – spycar. Auto szpiegowskie, ale nie do szpiegowania ludzi, tylko do eksploracji dobrych miejscówek na postój. Spycar jeździ od postoju do postoju a jego obsługa przygotowuje się na „wizytę” kolarza, żeby ten miał gdzie usiąść, ew. wymasować się, co zjeść (czasami ciepłego), napić się (też ciepłego), w co się przebrać i bez zbędnej straty czasu ruszyć dalej w drogę. W spycar jadę ja, Wojtek i Jacek. Leszek dojeżdża do nas w poniedziałek, bo w weekend ściga się (z dobrym skutkiem!) w Istebnej.
Po drodze stajemy na śniadanko w Czechach. To już 13 sierpnia, poniedziałek. Jajecznica! Do Austrii jest już blisko. Emocje rosną. Jak to będzie? W oczach tylko kilka obrazów. A to biuro zawodów z transparentem „Race Around Austria Office. Welcome”. A to podjazd pod Grossglockner, który pamiętam z 2004, kiedy byłem tam z Gosią i marzyłem o tym, żeby wrócić na rowerze. Spełnia się!
Lądujemy w St. Georgen im Attergau. Hotel Shiff. Gospodarz niezbyt gościnny, ale mamy na niego zlewkę. Po prostu zakładamy mu obóz przed i w hotelu i patrzymy jak mu oczy rosną. Gdyby znał angielski mógłby chociaż podpytać, co tu się dzieje, hehe…Dobrze, że mamy wykupiony Internet w lokalnej sieci, bo ten polski nie działa. Do tego zaopatrzeni jesteśmy w 2 austriackie komórki do komunikacji między autami.
Robimy rekonesans po mieście. Zagadujemy organizatorów pytając o oficjalny trening przewidziany na dziś wieczór. Potem pizza, spaghetti, przygotowanie rowerów i napojów i już jestem przy rampie startowej. A tam niespodzianka. Kiedy zbliżam się do grupy stojących tam osób widzę poruszenie w moją stronę. Głos zabiera Babsi, która mówi, że jestem tu jedynym solistą, który zamierza pokonać RAA i oni mnie zabierają mnie teraz na trening. Jako, że do startu jeszcze 2 dni, okazało się, że tylko ja docieram na oficjalny trening i jestem gościem specjalnym 15-osobowej grupki lokalnych kolarzy pod wodzą żeńskiego herszta! Babsi jako jedyna kobieta ma za sobą RAA w team’ie 4-osobowym rok temu. W tym roku jest organizatorką. Jako że trening mam mieć dziś spokojny, to co jakiś czas za pośrednictwem Babsi powstrzymuję młodych od harcowania. Nawet podaję im, ile czasu chcę trenować i oni dostosowują traskę w malowniczych okolicznościach przyrody dokoła lokalnych jezior.
Po treningu rejestracja. Odbiór naklejek na auta i transpondera GPS. Na jego podstawie widać nas w Internecie. Czyli notabene widać nie kolarza, ale pacecar. To prawie, ale nie to samo. Odbiór roadbooków służących do nawigacji. Nie korzystamy z nich w czasie wyścigu. Jarek ma świetny program na to. Jedynie (albo aż) chłopaki nanoszą poprawki do software’u.
Masaże, masaże, masaże… Rozluźniają mięśnie i w połączeniu z treningiem autogennym dają niesamowity relaks. Bywa, że zasypiam w trakcie. Chcecie kontakt do Roberta?
Kolejny dzień – wtorek, 14 sierpnia. Śniadanie i odprawa. Na pokoju hotelowym Wojtek wiesza plan dnia. Dziś przygotowanie aut i rowerów pod kontem kontroli technicznej. Organizatorzy mają checklistę i odznaczają wszystkie elementy wymaganego wyposażenia. Przy okazji, nasze Ople Vivaro z wypożyczalni Carnet naszpikowane światłem, dźwiękiem przez Jarka i oklejone magnesami sponsorów prezentują się najlepiej ze wszystkich. Także żarówiasto czerwony Specialized Roubaix pożyczony od Airbike’a lśni pięknie w słońcu.
Po inspekcji idziemy z Leszkiem na trening. A może przed inspekcją – nie ważne. Dobrze, że mam nawigację Garmin Edge 800 razy dwa (jeden model po preferencyjnej cenie od e-azymut.pl a drugi wypożyczony od Airbike). Możemy jechać do wybranego w ustalonej odległości punktu POI a następnie nawigować w drodze powrotnej. Wot, tjechnika! Po co mi dwa garminy? Przede wszystkim ze względu na zasilanie. Jeden chodzi, drugi się ładuje. Poza tym zawsze jakiś backup.
Tego dnia zaliczamy jeszcze spotkanie informacyjne i sesję zdjęciową. Potem nie ma już czasu na ładne ustawiane zdjęcia dla sponsorów. Potem już tylko pot i łzy. Tego dnia jemy długo poszukiwany obiad (jak mówi nam Leszek, „Austria to cywilizowany kraj”, ale w południe zamykają knajpy). Smakuję rewelacyjne gazpacho. Wieczorem masaż, muzyczka i wczesne spanie. Kiedy ostatnio poszedłem spać przed północą?