Relacja Ultrakolarza z Race Around Austria ‘2012. Część 2 z 7. „Dzień 1, środa, 15 sierpnia”

Bez kategorii
25 sie 2012 16:02

Pobudka dla mnie koło 8:00, dla załogi chyba godzinę wcześniej. Mam z nimi dobrze. Wyznają zasadę, że kolarz ma jedną jedyną rolę – napierać. Reszta należy do team’u. Taki team jest cenniejszy od każdego złota!
Schodzimy na śniadanie. Jacek, Jarek, Leszek, Mietek, Robert, Wojtek i żona Leszka, która zostaje tu w hotelu do naszego powrotu. Podniosła chwila. Wojtek przemawia. Nie mówi dużo, ale duch zespołu zostaje wywołany. Ktoś powiedział o Wojtku: „mało gada, dużo robi”. I kropka. Potem ja dukam kilka słów.

Jedziemy autem na start. Tam czekamy w kolejce pacecar’ów na swoją kolej. Lężę na materacu w cieniu i łapię relaks. Kilka nerwowych toalet przed startem i już nas wołają. Miałem zrobić rozgrzewkę, ale już czas na start.

by Jacek Turczyk PAP – zdjęcie może zostać wykorzystane przez media za zgodą fotografa

Po drodze proszą o wywiad. Dopytują się, co dla mnie znaczy Race Around Austria. Dla mnie to przystanek na drodze do Race Across America. „Czy nie boisz się gór? Austria to głównie góry…” Nie boję się. Lubię, kiedy podjazd jest długi i pieką na nim mięśnie nóg.

by Jacek Turczyk PAP – zdjęcie może zostać wykorzystane przez media za zgodą fotografa

Podchodzimy do rampy. Leszek koło mnie. W ręku biało-czerwona. Wchodzimy na rampę. Leszek po niemiecku robi mi introduction.

by Jacek Turczyk PAP – zdjęcie może zostać wykorzystane przez media za zgodą fotografa

Foty, brawa, 5,4,3,2,1… start!

by Jacek Turczyk PAP – zdjęcie może zostać wykorzystane przez media za zgodą fotografa

Poszło! Za mną od razu pacecar. Leszek na żywieniu, Jarek na nawigacji, Wojtek za kierą. Wreszcie się zaczęło! Za jakiś czas mija nas spycar z Robertem i Mietkiem. Oni mają misję – postawić obóz na 140-ym kilometrze. Mam to zrobić w 5 godzin.

No i naginam 27-30 km/h. Bez spinki. Targetem jest tętno 160, czyli górne strefy stanów wytrzymałościowych. Bez zadyszki. Po drodze mijają nas zestresowane ekipy naginające 35-40km/h i narzekające, że robimy korek. Na chwilę zapomnieli, że dystans to 2200km. Po jakimś czasie wyprzedza nas Edi Fuchs. Zwycięzca poprzedniej edycji. Miły człowiek, uśmiechnięty. Nawet wtedy, kiedy po wielu kilometrach mija nas po raz drugi, bo jego nawigator wywozi go daleko w pole.

by Jacek Turczyk PAP – zdjęcie może zostać wykorzystane przez media za zgodą fotografa

Nie minęło 100km a widzimy pierwszą ekipę, która robi przerwę. Kamper stoi w przypadkowym miejscu, a kolarz, zamiast chować się w cieniu, sterczy na słońcu z chustką na głowie. Słabe rokowania…

OK., po 140km mamy pierwszy postój. Jak z płatka. Było 1100m w górę i 1400m w dół, czyli teren pofałdowany. Gdyby to było w Polsce, uznalibyśmy to za teren lekko górzysty. Stajemy zgodnie z planem po 5h. Statystyki: tętno średnie 160, kadencja 83 – wspaniale, prędkość średnia uwzględniając nieplanowane postoje (na sikanie w tym przypadku): 27,5km/h. Przerwa trwa 10 minut. Idealnie!

Kolejny odcinek trwa mniej więcej tyle samo czasu, jednak jest bardziej górzyście: 1900m w górę i 1500m w dół. Dystans 110km. Spadek prędkości średniej do 22,2km/h. Tętno spada do 156 a kadencja do 79. Postój nie jest już taki idealny – trwa 20 minut! To wieczorny postój, koło 21-ej. Zapada zmrok, wszystko kładzie do snu, tylko nie my. Coś ciepłego, krótki masaż, telefon do żony i w drogę!

by Jacek Turczyk PAP – zdjęcie może zostać wykorzystane przez media za zgodą fotografa

Ostatni odcinek jest tego dnia jest najdłuższy. Teoretycznie mam iść spać o 2-ej, a do celu docieramy o 4-ej. To miało sens, bo po 150km czekały na nas potencjalnie fajne warunki do odpoczynku, ale jednak te dwie godziny więcej jazdy na tym odcinku robią mi różnice. Oczywiście spać się nie chciało, bo to pierwsza doba. Natomiast każdy wyłom od planu działa na mnie demotywująco. Co innego, kiedy zmiana jest ze mną ustalana albo przedstawiona jako wyzwanie, wtedy reaguję ze zdwojoną siłą na korby . Zatem jedziemy 7 godzin, 1600m w górę, 1900m w dół, czyli spoko. Prędkość podobna jak w poprzedniej rundzie – 21,8km/h. I tylko tętno zwaliło się na 135 a kadencja na 70.

Wreszcie nagroda. Będzie sen. Za nami 400km. Dojeżdżam na nasz bufet. Okazuje się, że są tu też inni kolarze. Mylę naszych z Austriakami i wstawiam im „Gruss Got”. Tak już będzie do mety  Prowadzą mnie do korytarza w kamienicy z przestrzałem, czyli z dwojgiem drzwi – na ulicę i na podwórko. Masaż, przebiórka, pielęgnacja wrażliwych części ciała i kładę się spać na stole do masażu. Ludzie łażą, światło na fotokomórkę zapala się i gaśnie, drzwi skrzypią, a ja słyszę łomotanie swojego serca, gwizdy w układzie oddechowym i czuję zawiesinę w płucach gotową do odkaszlnięcia.

W sumie może spałem tej nocy z godzinę, może krócej… Nawet nie chcę myśleć, czy i jak spał mój team, bo warunki mieli zapewne gorsze.