Po ukończeniu w zeszłym roku Race Across America postanowiłem, że ten sezon będzie bardziej lajtowy. Wybrałem najdłuższy polski wyścig w 2015, czyli Góry MRDP. (mrdp.pl) Sam cel nie był wcale mniej ambitny niż przejechanie RAAM w 12 dni. Na GMRDP chciałem przyjechać pierwszy, czyli wygrać. Do wyboru kategoria Extreme (bez wsparcia) i Sport (ze wsparciem – ludzie i samochody). Padło na tą drugą kategorię, bo była po prostu RAAM-style a moje myśli wciąż krążą po USA… Celem było przyjechać przed wszystkimi, także przed zawodnikami Extreme, co nie było takie oczywiste – w poprzednich latach na MRDP triumfowali kolarze jadący bez wsparcia, mimo, że z natury rzeczy zawodnicy Sport powinni być szybsi.
Decyzję o starcie podjąłem na początku roku i wtedy też ustaliłem sobie dedykowane pod ten start treningi. Moje słabości to szybkość i podjazdy. Receptą na to pierwsze było ściganie się co środa w ramach Pętli Kopernika na urozmaiconej trasie z technicznymi zjazdami, prostymi, brukiem, sztajfą i dłuższym podjazdem (tak, tak… w Warszawie takie rzeczy). Typowe podjazdy wyrabiałem na Agrykoli, gdzie co piątek tłukłem dziesiątki a nawet setki (w tym 403 jako Everesting) powtórzeń. Sobota to Mega Pętla Kopernika, czyli 140-150 km za miastem. Dodatkowo wszystkie treningi odbywały się nocą, co w trakcie wyścigu ultra pozwala znieczulić się na nieprzyjazny mrok.
Aby mieć szanse w górach wypadało się odchudzić. Po powrocie z USA przytyłem 12kg. Musiałem to zrzucić. Zamierzałem z nawiązką, ale finalnie udało się zredukować 10kg od marca do sierpnia dzięki dietom odchudzającym, m.in. ketozie polegającej na spożywaniu dużej ilości białka i tłuszczy a znikomej – węglowodanów. Oczywiście przed samym wyścigiem wyszedłem z ketozy zaczynając przyjmować więcej węglowodanów aż do ładowania tuż przed startem.
Formuła Sport, to także zespół. Do Przemyśla pojechało ze mną 5 osób w 2 samochodach. Ekipy (2+3) wymieniały się rolami. Kiedy jeden team towarzyszył mi na trasie (w aucie pacecar – typu bus), drugi – odpoczywał, ew. śledził poczynania kolarzy na trasie (w aucie spycar – typu kombi). Chłopaki mieli za zadanie trzymać w gotowości sprzęt kolarski, podać ubranie, żywić i poić wg planu, kierować i nawigować a także pilnować, aby był naładowany zapasowy Garmin i lampy. Do tego także foto/wideo/facebook.
Poza treningiem fizycznym i przygotowaniem zespołu ważną rolę odegrał trening mentalny, którego celem była odpowiednia relaksacja przed startem, nastawienie psychiczne na zwycięstwo, poparte wiarą we własne możliwości, zaufanie do siebie i obniżenie stresu związanego z własnymi słabościami oraz niepewnością dotyczącą osiągnięć, przygotowania oraz taktyki jazdy innych kolarzy.
Aby zapewnić sobie odpowiedni spokój i komfort przygotowań przed samym startem zameldowaliśmy się 2 dni wcześniej w spokojnej lokalizacji 10km od Przemyśla. Robiłem tam ostatnie treningi fizyczne i mentalne oraz wziąłem masaż sportowy. Byłem wolny od jakichkolwiek innych przygotowań, które w 100% przyjął na siebie zespół. Dwie noce z rzędu wysypiałem się bez ustawiania budzika, co zapewniło mi 2×10 godzin błogiego snu.
Taktyka jazdy wyraźnie różniła się od tej na RAAM. Nie mieliśmy tutaj planu godzinowego, kiedy mamy być na każdym z punktów kontrolnych. Nie miałem żadnych wytycznych co do prędkości czy pulsu. W terenie górzystym trzymanie założonej prędkości średniej nie ma sensu, a puls i tak regularnie spada, więc trudno się trzymać w jakiejkolwiek strefie podczas całego wyścigu. Plan był taki:
- pilnuję pierwszej grupy, aby korzystać z „siły peletonu”, chyba że jadą z prędkością, która w dłuższej perspektywie spowoduje, że się „zajadę” – jeśli tak, to odpuszczam
- jadę na 80-90% możliwości, słucham oddechu, mięśni, diagnozuję ew. przyszłe skurcze aby nie dopuścić do „zajechania”
- nie planuję przerw na spanie, jeśli zachce mi się spać – piję kawę, jeśli to nie pomaga – kładę się na 15 min. power nap
- co ok. 8h – krótka przerwa na jedzenie, przegląd sprzętu, masaż i ew. przebranie
To wszystko, żadnych liczb z licznika. Mój Garmin służył tylko do nawigacji – pozostałe dane przydadzą się po wyścigu.
Co jadłem, co piłem? Sprawdzony izotonik. Na przemian nutridrink lub żel. Do tego orzechy i banany. Na przerwach: ryż/makaron z czerwonym sosem lub na słodko (banan, suszone owoce). Saltstick. Plus ulubiona kawka 🙂
Podczas jazdy w czołówce praktycznie cały czas była walka. To sprzyjało utrzymywaniu się na jawie przez kilkadziesiąt godzin. Założenia taktyczne wywiozły mnie w Bieszczady w grupie 7 najszybszych. Kiedy niektórzy zaczęli szarpać i podkręcać tempo a ja zobaczyłem na pulsometrze prawie maksymalne wartości, postanowiłem puścić koło. Niedługo potem doszła mnie druga grupa – 4 zawodników. Także oni jechali szybciej niż ja chciałem i za Ustrzykami zostałem z tyłu. To byli zawodnicy Extreme, więc wiedziałem, że wcześniej czy później staną zatankować. Po jakimś czasie doszedłem jednego z nich a potem 2 kolejnych (w tym Tomka) Na stromym podjeździe ruszyłem sam w pogoni za TOP 4. Niedługo minąłem ich, kiedy stali. Następnie doszedł mnie Rysiek. Dowiedziałem się, że Darek już nie jedzie a za nami jest duet Dawid i Przemek. Powoli zbliżają się Tarty i wstaje nowy dzień. Rysiu z przodu, potem ja, za mną duet. Za Zakopcem doganiam Ryśka. Tak się trochę mijamy, on rewelacyjny na podjazdach, ja doganiam po płaskim i z góry. Przed Jabłonką stajemy, ja ruszam pierwszy, Rysiek ma dogonić. Długo go nie ma, ale dogania z D+P za Zubrzycą na końcu podjazdu. Ruszamy w dół, w stronę Żywca. Kolejne spotkanie przed Koniakowem na „gofrach”. Rysiek został trochę z tyłu. Na płytach wyprzedzają mnie D+P. Na Kubalonce jestem za nimi ok. 5 minut. Tam robimy pit-stop i tracę w sumie do nich kilkanaście minut. W dół – na Górny Śląsk. Monotonne krajobrazy, z miasta do miasta, jakieś bezsensowne pasy rowerowe… W Opolskie wjeżdżam z przewagą. W Złotym Stoku mam jej ponad godzinę. Jest kolejna noc. Już ostatnia. Kotlina Kłodzka. Miłe wspomnienia z maratonów MTB ze Złotego Stoku i nart na Czarnej Górze. Mocno wieje… Czasem nawet w plecy. Asfalt jakby ktoś szedł i kielnią rzucał gdzie popadnie. Dupa boli na zjazdach – nie da się dokręcać. Przed Zieleńcem problemy żołądkowe – na szczęście opanowane wstrzymaniem podawania pokarmów z białkiem i zaaplikowaniem gorącej herbaty. Pod Góry Stołowe wschodzi dzień. Po zjeździe mam 140km do mety i 25km przewagi. Niewiele. Pełna koncentracja. Podjazdy z młynka (Froome/Armstrong style) z szerokimi nogami (Eddy B. style). Rajd w dół w Głuszycy (nie zrobiłem KOMa?). Stała kontrola przewagi – zwiększamy do 30km. Chmurzy się. Życzę sobie, żeby się rozszalała ulewa. Nic z tego. Przedostatni podjazd i zjazd.
Po zjeździe robię się zombie. Jest kryzys. Twarz jakby wtłoczona w ciepłą maskę. Spać się chce. Brak woli kręcenia. Nie wiem, ile mam przewagi… Dopiero słowa trenera mentalnego + kawa robią swoje i podjeżdżam po Zakręt Śmierci.
Co jakiś czas oglądam się za siebie. Pusto. Zjazd do Świeradowa. Krótki, sztywny podjazd na metę i jesteśmy. Czas 49h 41m. Bez snu. Przewaga 2h. ZWYCIĘSTWO!!!
https://www.strava.com/activities/378912969
Otwieramy szampana, oglądamy statuetkę. Idę spać po 55h bez zmrużenia oka. Śpię tylko 2h. Organizm jest wciąż pobudzony, serce wali. Idziemy na piwo i pizze. Wracamy wieczorem i zasypiam na 10h. Jesteśmy w Świeradowie do czwartku spędzając czas głównie na rozmowach z przyjeżdżającymi kolejno zawodnikami. Wielki szacunek dla nich, szczególnie tych bohaterów z Extreme, którzy wszystko ogarniali własnoręcznie podczas, gdy my (Sport) korzystaliśmy ze wsparcia. Jeśli już o tym, to moje wsparcie było rewelacyjne. Przerwy trwały jedynie 10 minut (w tym: masaż, obiad, przegląd roweru i przebranie). Brawo chłopcy!
Wszystkich ciekawych szczegółów dotyczących:
- przygotowań do BBT, RAA, RAAM, GMRD i Everesting
- planowania i osiągania dużych celów kolarskich
- treningu
- diety
- wydolności
zapraszam na warsztaty 26.09 w Warszawie: