Manaslu to nazwa ósmego co do wysokości szczytu na Ziemi, ale nie tylko. Ostatnio miałem okazję testować kremy ochronne Manaslu Outdoor. Stworzone przez polską firmę. Przeznaczone m.in. dla sportowców i podróżników. Właściciele firmy są górskimi pasjonatami. To dawało mi nadzieję na doświadczenie z ciekawymi produktami.
Przesyłka z liścikiem zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Kremy są dwa. Jeden EXTREME, drugi CITY. Na stronie manasluoutdoor.pl możecie przeczytać, czym się różnią. Pudełeczka bardzo ładne. Błyszczące naklejki dają gwarancję, że nikt tego wcześniej nie otwierał – to dobry pomysł.
W przypadku CITY trochę mnie zdziwił napis, że mają ochronę antysmogową. Wcześniej się z tym nie spotkałem i nie wpadłoby mi do głowy, że kremy mogą chronić przed smogiem, ale żona zapewniła mnie, że takie rzeczy istnieją i to jest ok. Lista składników naturalnych także robi dobrą robotę i wzmacnia poczucie zaufania oraz wartości produktu. Na pierwszy rzut oka, jeszcze przed użyciem, kremy robią wrażenie dobrych i drogich. Miałem przeświadczenie, że będą skuteczne. Chociaż wybierałem się tylko na dwutygodniowy urlop do Francji i Włoch, to miałem ochotę przetestować je w kilkudobowej jeździe na rowerze w pełnym słońcu.
Zanim użyłem kremów, byłem już lekko opalony, ale nie na całym ciele, bo do tej pory chodziłem w koszulkach z krótkim rękawem. Pierwszego dnia użyłem EXTREME przed wejściem do basenu, żeby ochronić skórę, która jeszcze się nie opalała. Niespodzianką była gęsta konsystencja tego kremu. Wzbudzało to zaufanie, bo zapowiadało lepszą ochronę w porównaniu do używanych wcześniej specyfików, ale z drugiej strony ciężej się rozsmarowywało. Co ciekawe, tego samego produktu użyła też moja żona a na plecy nałożyła jej krem moja córka i zrobiła to nierówno. Następnego dnia widać było efekty w postaci ciemniejszych i jaśniejszych plam. Dowód na efektywne działanie kremu.
Kolejnego dnia, jako że postanowiłem się trochę opalić, nałożyłem CITY. Efekty były bardzo dobre. Opaliłem się, ale nie poparzyłem, chociaż na słońce byłem wystawiony kilka godzin. Podobnie stosowałem CITY już do końca wyjazdu, a przez 2 tygodnie mieliśmy słońce dzień w dzień. Nakładałem go raz dziennie rano, potem pływałem w basenie i chodziłem bez koszulki przez kilka godzin. Po nałożeniu kremu i wzięciu prysznica lub wejściu do basenu widać było na skórze efekt spływania wody. Sprawiało to wrażenie, jakby krem dobrze trzymał się skóry a woda spływała po nim.
Mam tendencje do tego, że nawet przy stosowaniu kremu do opalania, na wakacjach zawsze schodzi mi skóra. Zwykle nie od razu, ale np. po tygodniu. Tym razem, chyba po raz pierwszy coś takiego nie nastąpiło. Może dotychczas czasami zapominałem o nakremowaniu się przed wyjściem na słońce, a teraz wszedłem w rolę testera i robiłem to regularnie? Nie wiem, ale jednak mam wrażenie, to kremy zrobiły dobrą robotę. Moja rodzina (żona, syn i córka) w tym samym czasie (poza wyżej opisanym „eksperymentem” żony) stosowała inny krem, dobrej marki, ale córka i żona narzekały czasami na spalone stopy oraz bolące ramiona. U mnie nic takiego nie wystąpiło, a kolor skóry fajnie brązowiał z dnia na dzień.
A propos opakowań, to są one dość małe, co jest zaletą (bo zajmują mało miejsca w bagażu; jeszcze większą zaletą będzie to na wyścigu kolarskim czy na wyprawie w góry) i wadą, bo CITY już mi się kończy, czyli jedno opakowanie wystarcza mi na 2-3 tygodnie codziennego stosowania. Oba kremy mają bardzo przyjemny zapach. Przyjemniej stosuje się CITY, bo ma wygodną w użyciu konsystencję i po nałożeniu nie przeszkadza. EXTREME jest dość gęsty, trudniej się go smaruje i czuje się go na skórze, ale pewnie tak musi być, jeśli ma chronić w trudnych warunkach.
Podsumowując, bardzo fajne kremy. Na to wygląda po teście „wakacyjnym”. Przede wszystkim widać efekty. Czyli brak poparzeń, ładny kolor skóry, skóra nie schodzi. Jestem bardzo ciekaw, jak kremy zachowałyby się w długich treningach i wyścigach.
Zabieram je więc na Ultra Time Trial do Pniew. Podobno można je stosować w sposób bardziej kolarski, czyli zamiast Sudocremu. Zobaczymy…