Właśnie wróciłem z treningu. Niecała godzinka w pierwszej strefie tętna. Pełen luz..
Trenuję teraz 4 razy w tygodniu, ale mam świadomość, że to nie trening sprawia, że ultrakolarz osiąga cel. Większe płuca, szybsze nogi, twardsze łydki, silniejsze ramiona… To na nic. Nie tutaj jest wgrany program główny. W ostatnim Bałtyk-Bieszczady Tour ludzie nie rezygnowali ze względu na braki kondycyjne. Przyczyny były po stronie sprzętu, zdrowia fizycznego i psychiki. Z kolei na 20 osób w kategorii Man Solo zgłoszonych do tegorocznego Race Around Austria, 4 w ogóle nie wystartowały (powody natury pozasportowej) a tylko jedna nie ukończyła (kontuzja ścięgna Achillesa). Rzadko zdarza się, żeby ktoś nie dojechał z powodu braku kondycji. Częściej – na skutek wypadku, awarii, kontuzji, choroby, utraty motywacji. Zatem sztuka polega na takim zaprogramowaniu wyścigu, aby zminimalizować powyższe ryzyka. W praktyce sprowadza się to do unikania ryzykowanej jazdy, dostarczenia na start sprawdzonego sprzętu z odpowiednimi zapasami części, dopasowania ubrania do pogody, opracowania taktyki i konsekwencji w jej realizacji bez względu na to co robi konkurencja.
A trening? Jest ważny, ale w tym roku pojechałem 10% szybciej niż w zeszłym przy mniejszym o 25% treningu. Jak to się stało? Przeszczepiłem mózg. Ten nowy nie myślał o brakach w treningu, o złej pogodzie, o konkurentach siedzących na plecach i nie działającym odbiorniku GPS, a skoncentrował się na logistyce i taktyce wyścigu, realizacji planu co do przerw, snu, jedzenia…