Na start do Race Around Austria Solo 2200km non-stop wyjechaliśmy w sobotę 6 sierpnia, czyli na 3 dni przed wyścigiem. Ja z Michałem, Maćkiem i Kubą wyruszyliśmy rano busem. Jarek z Piotrkiem, Jackiem i Zbychem jechali kamperem i dotarli na miejsce w niedzielę.
Jednym zdaniem nasza załoga na RAA to kolarz i siedmiu facetów jako Crew Team, podzielonych na dwa mniejsze zespoły w 2 autach. Ekipy wymieniały się miedzy busem a kamperem, bo w tym drugim był czas na odpoczynek a w busie praca była intensywniejsza. Bus to pacecar, czyli jazda zaraz za kolarzem albo w trybie leap frog (wyprzedzanie kolarza, zatrzymanie na poboczu, poczekanie aż kolarz wyprzedzi itd). Zadania tego zespołu to głównie nawigacja, karmienie, serwis rowerowy, kontakt z kolarzem i ew. pomoc w przebraniu. Ekipa kampera miała zadanie jechać do przodu na miejsce planowanego postoju (przewidzianego na przebranie, jedzenie, masaż, ew. sen) oraz zrobić pranie i jedzenie. Tych zadań było zapewne więcej, ale to już musicie pytać chłopaków – ja nie byłem wtajemniczany we wszystko, miałem swoje własne zadanie – jechać 🙂
Sprzęt rowerowy przygotował mi Maciek z Roadbike’a a serwisem zajmowali się także Piotrek i Kuba. Korzystałem z pożyczonego od Grześka z Siedlec roweru czasowego Orbea Ordu na kołach Jagu i oponach Specialized Turbo oraz swoich Treków Domane z lemondkami na kołach Spinaro wyposażonych w szytki. Dodatkiem oszczędzającym waty był ceramiczny suport. Siodło sprawdzone – SMP Selle Lite 209. Lampy – niezmiennie od lat – Mactronic Bike Pro Noise.
Ważnym elementem był licznik Garmin Edge 1000 z nawigacją (jako uzupełnienie tej z auta), pulsometrem i pomiarem mocy Garmin Vector na oba pedały. Licznik był wspomagany powerbankiem, więc finalnie udało nam się zapisać dane z wyścigu w jednym kawałku.
Na pokładach aut mieliśmy na tabletach oprogramowanie naviro.net napisane przez Jarka, dzięki któremu Crew Team mógł się m.in. (bo to niezły kombajn, pisany od 5 lat, idealny na ultrawyścigi – Jarek, kiedy zaczniesz go sprzedawać kolarzom?) nawigować, śledzić statystyki i postęp jazdy vs plan, sprawdzać prognozę pogody i lokalizować wzajemnie oba nasze auta. Samochody były dodatkowo wyposażone w przetwornice prądu, żeby obsłużyć całe zapotrzebowanie na zasilanie koguta na dachu, szczekaczki, telefonów, tabletów, ładowanie lamp i Cardo (systemu do łączności kolarza z autem i komórką) oraz dostępu do Internetu (mieliśmy rutery z austriackimi simami), aby chłopaki mogli sprawdzać wyniki wyścigu na bieżąco i pisać, słać foty i filmy na Facebooka.
Jacek (ratownik medyczny, masażysta i fizjoterapeuta) zabrał ze sobą całe niezbędne wyposażenie medyczne. Podejrzewam, że mieliśmy nie wiele mniej niż to co mają w karetkach 😉 „What the f..ck – Jacek! Co to są za worki z zamkiem błyskawicznym?!?! 😉 A na serio – przydało się trochę tych rzeczy, np. folia NRC i lód w spray’u.
Do tego mieliśmy kilka pudeł ubrań oraz jedzenie (w tym woda, izotonik, kawa, nutridrinki, żele, batony i półprodukty do przygotowania stałych pokarmów). Kamper był wyposażony w kuchnię, sypialnię i łazienkę z prysznicem, co pomagało w sprawnym zorganizowaniu przerw i sprzyjało szybkiej regeneracji przed dalszą jazdą.
Zatrzymaliśmy się w hotelu kilkaset metrów od startu, żeby ułatwić sobie logistykę. Od momentu wyjazdu do samego startu towarzyszył mi Michał, który zdejmował ze mnie wszystkie sprawy, decyzje i wątpliwości. Po prostu dbał o mój komfort i organizował mi relaks. Moim zadaniem było wysypianie się (przez 3 doby przed startem spałem 30 godzin), odpoczynek (oglądanie Olimpiady), jedzenie (ładowanie węglowodanów) i trening…
W związku z przygotowaniami sprzętu i dojazdem do Austrii wypadły mi dwa treningi (piątkowy i sobotni), więc pozostał do wykonania niedzielny (3 godziny na zmianę po 0,5h w tempie i w wytrzymałości) plus poniedziałkowy (regeneracja 1,5h). Oba pojechałem zgodnie z początkiem trasy wyścigu.
Foto: Jacek Siudziński (stylówa – Jacek Siudziński)