Po Faschinajoch przychodzi czas na szczyt w niedalekiej odległosci od tego poprzedniego, ale położony 300m wyżej. Oba szczyty dzieli zaledwie 20 kilometrów, czyli mniej wiecej odległość między 1670 a 1690-tym kilometrem trasy.
Na początek zjeżdżamy z 1400m npm na 800m npm. Do Schoppenraum. Zbliża się południe. Pogoda sprzyja. Temperatura rośnie. Na zjeździe Garmin odczuwa około 20 st C. To, ile ja odczuwam, w wyniku zmęczenia, to już zupełnie inna sprawa. Pewnie jakieś 5 stopni mniej.
Za mną jadą chłopaki w pacecar’ze, natomiast załoga kampera zostaje z tyłu. W tym czasie wyprzeda ich Alex Greisberger, który jest już kilka godzin za mną. Alexa pamiętam z roku 2013, kiedy to wycofał się z powodu kontuzji. Potem jechał rok albo dwa lata później i wykręcił przyzwoity wynik. Tym razem spotkaliśmy się przed startem i Alex życzył mi dyplomatycznie, żebym osiągnął jego wynik z ostatniego startu. W praktyce był to wynik gwarantujący ukończenie, ale oczywiście gorszy od wyniku który Alex chciał osiągnąć w tym starcie 🙂
O 12:30 jestem już w połowie podjazdu, w okolicach Schrocken, czyli na 1300 m npm. Słoneczko dogrzewa osiągając miejscami 30st C. Jadę na oczywiście krótko. Pot leje się obficie. Zanim osiągnę szczyt – krótka 7-minutowa przerwa i dalej do góry.
Średnia ruchu na tym podjeździe to około 11km/h. Tętno już od dawna w dryfie. Serce bije 120-140 uderzeń na minutę, czyli normalnie byłoby to między strefą regeneracji a wytrzymałości. Na tym polega wada długodystansowej jazdy na pulsometr. Od pewnego momentu serce bije wyraźnie wolniej niż wskazywałaby na to generowana moc.
Podczas, gdy ja wspinam się na kolejny szczyt, obsada kampera spożywa zasłużony posiłek w pięknych okolicznościach przyrody.
Około 13:30 osiągam 1700m npm i jestem na Hochkrumbach, szczycie tutejszej stacji narciarskiej. Mija 91-a godzina rywalizacji.