Ten odcinek jest tak trudny dla załogi, że nie mogę go zilustrować choćby jedną fotą. Nie mieli czasu ani siły na zdjęcia. Poza tym od 3 godzin jest ciemno. Ruszamy o 23-ej z 1880 kilometrami na liczniku. Za nami ponad 100 godzin jazdy. W pacecarze Jarek, Jacek i ktoś trzeci. Jest lekko ponad 500m npm i lecimy sobie bardzo łagodnie w dół. Po 2 godzinach mijamy Kufstein.
O 1:40 zaczyna się podjazd o śr. nachyleniu 3%. To dobrze, spać się nie będzie chciało. Najgorzej pod tym względem jest właśnie na zjeździe. Kiedy trzeba przycisnąć, serce bije szybciej i organizm jest pobudzony. Chociaż w tej fazie wyścigu, pobudzony oznacza zaledwie 110-125 uderzeń na podjeździe, co normalnie jest u mnie w dolnych obszrach strefy regeneracji, czyli wtedy gdy kręcę „luźną nogą”.
Podjazd po pół godzinie się kończy i znowu jest lekki zjazd. Koło 3:00 niepokoi mnie cisza w słuchawkach i obawiam się, czy chłopaki nie zasypiają za kółkiem. Wzywam ich, ale bez reakcji, więc staję żeby rozruszać siebie i ich. Pomogło. Zaczynają do mnie mówić. Jedziemy dalej. Na szczęście przez kolejną godzinę mamy lekki 1-2% podjazd. Kończę go na 800m npm. Temperatura spada do 6 stopni.
Zjeżdżamy z tej górki. Robi mi się naprawdę zimno. Wiem, że niedługo postój a potem ostro pod górkę, więc próbuję wytrzymać bez przebierania, które zawsze kradnie dużo czasu. Założenie kolejnej warstwy na mokre ciało i ciuchy nie jest dobrym pomysłem. Na zjeździe i tak będzie zimno od środka a wierzchnia warstwa zapoci się od mokrych ubrań. Najlepiej zdjąć wszystkie mokre ciuchy i wymienić na suche. A to trwa cenne minuty.
Ostatnie 11 kilometrów zajmuje mi prawie pół godziny. O 4:30 w okolicach Lofer widzę kamper i zatrzymuję się za nim. Schodzę z roweru i….!!!!!!! Potworny ból przeszywa mi ścięgno Achillesa, kiedy lewa noga podczas ruchu do przodu, przesuwa ciężar na palce odrywając piętę od podłoża. Chodzenie sprawia mi duży ból właśnie w fazie odrywania pięty.
Chłopaki pomagają mi wejść do kampera. Tam niespodzianka, bo druga ekipa także już mocno zmęczona, pospała się i nie jest w gotowości. Jednak zespół potrafi się zebrać w kilka sekund i już mam zamrażaną sprejem nogę a do ust ktoś wkłada mi widelcem makaron. Taki team to skarb!
Ja cały czas myślę o tej pięcie. Przede mną ostatni, ale za to wielki, sztywny podjazd. Jak ja tam wjadę i czy w ogóle? 3 lata wcześniej też miałem problemy – wtedy z karkiem – i jechałem tą górę tak:
https://tinyurl.com/ycfjraws
Do mety w sumie 150 kilometrów. Nie pamiętam, czy spałem na tej przerwie. Chyba nie. Nawet nie zmieniłem ubrania, bo przecież zaraz podjazd. W sierpniu Słońce wschodzi o 6-ej, więc do świtu jeszcze ponad godzina. Zobaczymy, co przyniesie ostatni dzień….