Mit 1. Ultrakolarstwo to morderczy wysiłek – trzeba dać z siebie 110%
Takie teksty bardzo dobrze sprzedają się w mediach. „Wyścig trudniejszy niż wejście na Mount Everest”, „Walka ze snem, zmęczeniem i kilometrami”, „Morderczy wyścig”… Kiedy Jacek, który robił mi foty na moim pierwszym Race Around Austria, poskładał kolorową serię zdjęć dokumentujących nasze ściganie, nikt nie zainteresował się tematem. Dlatego rok później postanowił skompletować materiał, na którym widać ból, cierpienie, łzy, deszcz, wiatr, bród i co tam jeszcze… Wszystko czarno-białe, żeby podkręcić dramaturgię. Tadam… Wygrał tą serią Grand Press Photo! Filmy i książki o Race Across America też uderzają w ciężkie nuty. Ludzie lubią takie historie. Im ciężej tym lepiej. I super. To się dobrze czyta, to się dobrze ogląda.
Też tak kiedyś myślałem i dawałem się w to wkręcać. Dopóki patrzysz na to jako kibic, to spoko, ale kiedy stajesz w roli zawodnika, takie myślenie „cierpieniem” i jazda na „zajechanie się” nie prowadzi do celu. Przerabiałem to w mojej drugiej Austrii, gdzie po kolei wysiadały mi achillesy, łydki a na koniec kark.
Moja prawda jest taka, że aby ukończyć albo ukończyć na dobrej pozycji wyścig 1000+ kilometrów trzeba jechać nie na 110% a na 60-70% i nigdy nie dociskać pedału gazu do podłogi. Tak radził mi przed RAAM Eddie Borysewicz. „Musisz jechać tak, aby w każdym momencie móc docisnąć, ale nie wolno Ci tego robić”. Posłuchałem i się opłacało.
Czasem słyszę: „100 kilometrów to jeszcze zrobię, ale 200 to już chyba bym umarł”, „50 Agrykoli dam radę, ale nie więcej”. Nie do końca. Wystarczy jechać oszczędniej. A jeśli już nie możesz i wisisz na rowerze? Rower jedzie Tobą a nie Ty rowerem? Robisz w trybie zombie? Wtedy zwalniasz, odzyskujesz kontrolę i jedziesz dalej.
Mit 2. Nie mam czasu na trenowanie ultra. Ultradystanse to ultraobjętości treningowe
Ja też nie mam czasu. Albo inaczej – wszyscy mają tyle samo. Tak mówi mój trener mentalny – Michał. I, kurde, ma racje. Prosta kalkulacja – w tygodniu jest 168 godzin. Dla każdego tyle samo. W tym praca, rodzina, sen… Popatrz na to tak: jeśli masz cel, który ma dla Ciebie znaczenie to znajdziesz 10 godzin tygodniowo na trening. U mnie przykładowy tydzień wygląda tak: środa 2h, piatek 2-3h, sobota 4-6h, co już daje 8-11h. Zakładając 10 godzin razy 52 tygodnie razy np. 25km/h mamy w sumie 13 000 kilometrów. Uwaga: to nie jest plan treningowy, ale pokazanie, że się da.
Przed RAAM wyczytałem, że aby go ukończyć trzeba na pół roku rzucić pracę i trenować 30 godzin tygodniowo. U mnie nic takiego nie miało miejsca. Mit padł. Albo ten tekst z filmu „Bicycle Dreams” – „przed RAAM trzeba przejechać minimum 10 000 mil rocznie”. Ja się nie zmieściłem – zrobiłem tylko 15 000 kilometrów.
Przy ograniczonym czasie można bardziej wykorzystać jakość i długość poszczególnych treningów. Czyli postawić na kilka prób ultra. Ja w tym roku zrobiłem test 1200 km po trasie głownego wyścigu a do tego Everestingi 400 i 800 km. Podsumowując – brak czasu to w 90% przypadków wymówka i tyle.
Mit 3. Góry są ciężkie – do ścigania w górach trzeba trenować w górach
Nie wiem skąd ten przesąd, ale jest on dość powszechny. Może dlatego, że pod górę jedzie się wolniej? Może dlatego, że podjazd stawia większy opór niż jazda po płaskim. Kiedy trenuję w grupie, prawie zawsze jest tak, że pod górkę prowadzący ciśnie dużo mocniej niż po płaskim. Pewnie przeszkadza mała prędkość. Podjazdy są super, bo dają przyzwoite obciążenie przy bezpiecznej prędkości. Możesz je robić na maksa, możesz je robić powoli ale długo. Zależy, co akurat trenujesz.
Pewnie, że lepiej do gór przygotowywać się w górach. Widoki piękne. Podjazdy długie. Powietrze świeże… Niestety niektórzy mają daleko do gór i taki wyjazd to minimum weekend zabrany rodzinie. W zamian trzeba szukać górek pod domem. Ma ktoś gorzej niż w my Warszawie? Maksymalny podjazd to przewyższenie 22-metrowe! Jak się nie ma co się lubi…. Podjedź 20, 50, 100, 200 razy…. Tak, to nie to samo co kilkugodzinny podjazd na Hochtor z 900m na 2500m, ale Hochtor jest daleko…
Mit 4. Jazda nocą jest niebezpieczna
Jest 20:30. Właśnie wychodzę na trening. Wg Stravy jest to 1838-y trening z czego pewnie tylko 38 było w ciągu dnia. Lata mijają, a ja wciąż żyję. Nic nie miałem złamane (no może poza pękniętym żebrem, ale tu akurat noc nic do tego nie miała). Szlify raz na parę lat. Żadnego kontaktu z autem. Żadnego aktu napaści, rozboju, czy innej agresji. W ogóle o tej porze mało aut i ludzi. Pusto i dużo miejsca na jezdni dla kolarza. Poza tym oświetlony rower w nocy jest lepiej widoczny niż rower (nawet ze światłami) w dzień. Co do oświetlenia to – ważna rzecz – ma ono oświetlać a nie tylko świecić. Inaczej łatwo wpaść w dziurę poza zasięgiem latarni.
Nie ma się czego bać. Trzeba mieć oczy i uszy (bez słuchawek) otwarte. Nie jeździć przy samym krawężniku, tylko w 1/3 szerokości pasa. Nie telepać się i drżeć przed autami, tylko zdecydowanie jechać równym tempem. Nie reagować nerwowo na trąbiących (można ewentualnie przyjaźnie pomachać). I na koniec spostrzeżenie: kolarz ubrany w strój kolarski jest na jezdni milej widziany przez kierowców od kolarza w stroju cywilnym.
Mit 5. Pomiar mocy to drogi gadżet
Pomiar mocy jest drogi? Zależy dla kogo, ale zakładam, że trenujesz. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem Twój rower kosztował min. 2000 PLN, a z dużym min 4000 PLN. Nowy pomiar mocy można mieć poniżej 2000 PLN. Pewnie, że to sporo, ale nie jest to tylko gadżet. Zastanów się, jak bez pomiaru mocy monitorować swój progres wytrenowania. Czy jesteś w stanie stwierdzić, że na 100 km w tym roku byłeś o x% szybszy, mocniejszy niż w zeszłym? Średnią prędkością i pomiarem tętna tego nie stwierdzisz. Możesz zrobić test drogowy, ale nie zapewnisz tych samych warunków do porównania. Możesz zrobić badania wydolnościowe, ale badanie trwa kilkadziesiąt minut a Ciebie interesuje efektywność na dłuższym dystansie.
Do tego strefy treningowe mocy są dużo dokładniejsze od tych opartych na tętnie. Na zmęczeniu tętno dryfuje. Jesteś w wysokiej strefie mocy a pulsometr pokazuje niższą strefę niż powinien. Do bani. Jadąc trening nie musisz trzymać tego samego tempa na podjeździe, na płaskim i na zjeździe tylko trzymasz tą samą moc, np. w strefie wytrzymałosci i jedziesz ze stałym obciążeniem, dokładnie tak jak masz to rozpisane w planie.
Wreszcie, mając pomiar mocy możesz efektywnie planowac rozłożenie sił na cały wyścig, bez względu na dystans, pogodę, ukształtowanie terenu. Pisałem o tym na początku relacji z zeszłorocznego RAA.