Trening 48h w górach

Treningi
5 cze 2016 23:16

W sobotę tydzień temu na treningu zaliczyłem szlify. Żebra bolą i coś strzyka. RTG i USG nic nie wykazały, więc we wtorek podjąłem decyzję, że jedziemy na planowany długo wcześniej trening 48h w dniach 3-5 czerwca (piątek-niedziela) trasą Góry MRDP .

W ekipie Jarek, Kuba i Zbyszek – sprawdzona gwardia. Do dyspozycji bus. Nie mieli chłopaki łatwo, bo 2 doby we trzech na szychcie, to dużo roboty i mało czasu na odpoczynek.

Założyłem sobie cel – średnia moc na każdym z początkowych odcinków czasu: 45min, 1,5h, 3h, 6h, 12h, 24h i w końcu 48h. Nie wiedziałem, co na to moje żebra, więc postanowiłem (dzięki, Michał!) mieć zaufanie do siebie i reagować adekwatnie do zmieniającej się sytuacji.

Pogoda dopisywała non-stop, czyli zero burzy i zero deszczu. Start o 11:15 z Przemyśla. Na początku plan realizowałem na 100%. Fajnie się jedzie na mocy, bo jak masz cel wykręcić średnie waty, to wkurzasz się na zjeździe (średnia spada) i cieszysz na podjazdy (nadrabiasz).

Przed Ustrzykami spotkałem Roberta, który właśnie robił objazd trasy BBT. Potem jeszcze ze 3-4 ekipy sakwiarzy i sporo szosowców w Tatrach i na Górnym Śląsku.

Jak zwykle na trasie największy sentyment do Bieszczadów i trochę mniejszy, ale też – do Tatr.

Wszystko szło dobrze do 7h jazdy. Wtedy na postoju naciągając nogawkę poczułem ból żebra na plecach i tak już zostało do końca. Do 10h ten ból był znośny, ale potem było gorzej. Stanąłem na 15 minut – nic. Po przejechaniu 230km podjęliśmy decyzję o noclegu, Jarek sprawnie znalazł okazyjnie w Rymanowie Zdroju i po 6 godzinach snu byliśmy z powrotem na trasie, tam gdzie przerwaliśmy.

Nic nie wróżyło, że to się powiedzie i pierwsze 60km kolejnego dnia (sobota) walczyłem z bólem i myślami o przerwaniu akcji. przede wszystkim nie chciałem sobie pogorszyć zważywszy Race Around Austria za 2 miesiące i Everesting 1000xAgry za 2 tygodnie. Z drugiej strony – chciałem skorzystać z rzadkiej możliwości potrenowania w górach przed RAA.

Szczęśliwie ból odpuścił (albo ja się do niego przyzwyczaiłem). Dodatkowo na rower wsiadł Kuba, więc fajnie się jechało we dwóch. Śmignęliśmy Spisz i Tatry. Potem przyszła noc i Orawa, a następnie Krowiarki i rankiem strome płyty dziurkowane (tzw. gofry) przed Koniakowem. Po Istebnej, Kubalonce i Wiśle już tylko Górny Śląska i meta zaraz za Raciborzem (musieliśmy kończyć o 10:00 w niedzielę, żeby wrócić do domu przed końcem weekendu)

W sumie w drugim etapie machnęliśmy 480km i w sumie 710km w czasie 47h, ale w zasadzie to było 36,5h (11h + przerwa + 25,5h). Wynik słaby, ale jak na jazdę w bólu i z założeniem maksymalnego wykorzystania możliwości treningowych w górach to jak najbardziej ok, nic więcej nie dało się tu zrobić, kiedy każde mocniejsze depnięcie może skutkować zwiększeniem rozmiaru kontuzji.

Foto: Kuba Putyło

Zobacz również